Nagle straciłam wszystko

1 | Skomentuj
- To na razie!
- Do poniedziałku!
Żegnam się z tymi popierdolonymi ludźmi i ruszam w stronę domu. Rozwiązuję obrzydliwy granatowo-zielony krawat i chowam go do torby. Rozpinam dwa guziki białej koszuli i podwijam rękawy. Mimo, że na dworze jest prawie 30 stopni moje kochane liceum ma to w dupie i każe nosić nam te cholerne mundurki. Nie wiem jak ja wytrzymam tu jeszcze 2 lata.
- Ellie, zaczekaj!
Odwracam się. W moją stronę biegnie Matthew, mój o rok starszy przyjaciel. Zatrzymuję się, a kiedy chłopak staje obok mnie mierzę go spojrzeniem. Zdjął mundurek i ma teraz na sobie czarne dżinsy i T-shirt tego samego koloru.
- Hej – wita się ze mną. Chce mnie przytulić, ale się cofam. - Wszystko w porządku?
Jesteśmy przyjaciółmi od ponad 10 lat. Jest dla mnie jak starszy brat.
- Mówiłam ci o tym teście z fizyki, nie? - Kiwa głową, a ja przygryzam dolną wargę. - No, więc uczyłam się na niego, nawet ty mi pomagałeś w nauce.., ale mimo wszystko dostałam1. Jestem beznadziejna.
- Ellie, do cholery weź się w garść. Co chcesz teraz usłyszeć? Te bezsensowne zapewnienia, że jesteś mądra i inteligenta? Nawet jeśli usłyszysz to ode mnie i tak to do ciebie nie dotrze, bo ty w to nie wierzysz.
Wzdycham ciężko. Odwracam się i ruszam w stronę domu. Po chwili Matt idzie obok mnie.
To nie ma sensu. Chcę studiować psychologię, a nie potrafię uwierzyć we własne możliwości. Matthew ma rację. Kluczem do sukcesu jest wiara we własne umiejętności i możliwości. Uśmiecham się pod nosem.
- Idziemy dzisiaj do mnie, tak? - pytam.
W piątki spotykamy się w czyimś domu i do rana oglądamy filmy lub rozmawiamy. Robimy tak od podstawówki. To już się stało naszą tradycją. Czasem sobie wyobrażam, co by było gdyby zabrakło Matta. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy bym sobie poradziła. Nie mam rodziców. Moją najbliższą przyjaciółką jest chora babcia. Oprócz niej mam jeszcze wujka alkoholika. Moja matka była jego siostrą. Najgorsze było to, że nie przejął się zbytnio tym, że jego JEDYNA siostra i jej mąż spalili się żywcem. Ojciec był politykiem. Jeden z przeciwników jego partii podpalił nasz dom. Mnie tam wtedy nie było, bo nocowałam u Matta. Ile miałam wtedy lat? Hmm... jakieś... 13? Od tamtego czasu mieszkam z babcią i jej synem alkoholikiem. Dziwię się, że babcia jeszcze go nie wyrzuciła z domu na zbity pysk. Ten pasożyt zarabia robiąc tatuaże. Powiem, że bardzo dobrze mu to wychodzi. Gdyby zaoszczędził trochę pieniędzy już dawno miałby własne mieszkanie, a może nawet i dom. Nie oszukujmy się. Gdyby chciał to już mógłby się kąpać w pieniądzach. Ale on ma to wszystko w dupie i woli wydać 300 złotych (czasem nawet i więcej) na piwo. Nie ma dnia, w którym by nie wypił choćby łyka. Nawet kiedy babcia trafiła na OIOM potrafił przyjść do szpitala nachlany w cztery dupy i się awanturować, że nikt go nie chce wpuścić do matki.
- Ellie, wracaj z powrotem. Zaczynasz odpływać.
Na ziemię ściąga mnie głos Matta.
Rozglądam się wokół. Jesteśmy na początku ulicy, przy której mój dziadek ponad 50 lat temu wybudował dom. Zauważam niebieskie migające światła. Zaniepokojona przyspieszam kroku. Przed domem babci stoi karetka. Zaczynam biec. Czuję, że coś mi przeskakuje w kolanie, ale nie zwracam na to uwagi. Potem się będę zastanawiać, czy nie uszkodziłam przesuniętej rzepki.
Wpadam do domu. W przedpokoju stoją dwaj ratownicy medyczni odwróceni do mnie tyłem.
- Mark, notuj. - Słyszę męski, głęboki głos. Mężczyzna w pomarańczowym neonowym stroju wychodzi z salonu. Nie zauważa mnie. Nie dość, że jestem okropnie niska, to stoję za facetami mającymi co najmniej 180 cm wzrostu. - Zgon nastąpił o godzinie 15.17.
Zgon? O czym oni mówią?
- Pomimo godzinnej reanimacji - kontynuuje - pacjentki nie udało się uratować.
- Co tu się dzieje?! - krzyczę czując, że do oczu napływają mi łzy. Mrugam kilka razy.
- Kim jesteś? - pyta jeden z ratowników odwracając się do mnie. - Długo tu stoisz?
- Co się stało z moją babcią? - ignoruję jego pytania. Zwracam się do mężczyzny, który przed chwilą stwierdził, że w tym domu ktoś umarł.
- Twoja babcia nie żyje – mówi łagodnie i podchodzi do mnie.
Po raz kolejny łzy napływają mi do oczu. Facet chce mi położyć dłoń na ramieniu, ale odsuwam się.
Jak to się stało? Przecież rano rozmawiałam z babcią. Siedziałyśmy w kuchni przy oknie i popijając herbatę opowiadałam jej, jak spędziłam poprzedni dzień. Opowiadałam jej o tym, jak Matt wrzucił mnie do fontanny w pobliskim parku. Jak uciekaliśmy przed kobietą, która chciała zadzwonić na policję, bo zakłócaliśmy ciszę. Babcia się z tego śmiała i prosiła, żebym więcej tego nie robiła, bo nie chce, żebym miała problemy z policją i prawem. Obiecałam jej, że będę grzeczna, po czym wstałam, pocałowałam ją w policzek i wyszłam do szkoły.
BABCIA RANO CZUŁA SIĘ DOBRZE.
Przecież to musi być jakiś chory żart!
- Jak...? - pytam cicho czując na policzkach spływające łzy. - Babcia rano czuła się dobrze. Ona ze mną rozmawiała i nie zauważyłam żadnych znaków złego samopoczucia!
- Uspokój się – mówi łagodnie facet. - Nie znamy dokładnej przyczyny śmierci...
- Jak to nie znacie?! Jesteście lekarzami, do kurwy nędzy! Musicie wiedzieć, dlaczego moja babcia nie żyje! - krzyczę przez łzy.
- Podejrzewamy, że była to tzw. nagła śmierć sercowa, ale więcej będziemy w stanie powiedzieć po sekcji zwłok.
Przeciskam się pomiędzy mężczyznami i wchodzę do salonu.
Babcia leży na podłodze. Chcę do niej podejść, ale ktoś łapie mnie za ramię. Wyrywam się z uścisku. Robię krok naprzód, ale znowu czuję dłoń na ramieniu.
- Lepiej, żebyś nie podchodziła – mówi ratownik. Ma wyższy głos niż facet, który do tej pory ze mną rozmawiał.
- W dupie mam to, co mówisz – syczę przez zaciśnięte zęby.
Podchodzę do ciała babci i kucam obok. Ktoś zamknął jej oczy. Biorę ją za rękę. Jest jeszcze ciepła. Przygryzam wargi. Jedna łza spada na nasze splecione dłonie. Zaciskam powieki i puszczam dłoń babci. Zanim wstanę szepczę:
- Przepraszam babciu. Rano wydawałaś się taka radosna. Nie sądziłam, że to będzie nasza ostatnia rozmowa... Nie pożegnałam się z tobą. Mam nadzieję, że tam, gdzie teraz pójdziesz będzie ci lepiej niż tutaj. Kocham cię.
Wstaję nie ocierając łez. Wiem, że to bezcelowe. W progu kuchni stoi wujek. W dłoni trzyma zapalonego papierosa. Podchodzę i rzucam się na niego z pięściami. Uderzam go w nos wiedząc, że nie pozostanie mi dłużny. Mam rację. Chwilę później czuję piekący ból na przedramieniu i ból pod lewym okiem. Ktoś łapie mnie w talii i odciąga.
- Nienawidzę cię! - krzyczę szarpiąc się. - Jesteś nic nie wartym śmieciem! Nie zauważyłeś, że twoja mama źle się czuje?! Przez te jebane 8 godzin tak trudno było ci się nią zająć?!
- Zadzwoniłem po karetkę – udaje mu się wybełkotać.
- Łał! Mam ci za to, kurwa, pogratulować?! Gdybyś nie chlał dzień i noc babcia nie byłaby narażona na ciągły stres! Zdajesz sobie sprawę, że ona nie spała po nocach? Martwiła się o takiego chuja, jakim jesteś ty! Zastanawiała się, czy żyjesz! Czy nie potrąciło cię jakieś auto! Wiesz, że ci tego życzyłam?! Za każdym razem kiedy wychodziłeś z domu życzyłam ci śmierci! Nie zasługujesz, żeby żyć!
- Zamknij się ty mała szmato! - Rzuca się na mnie, ale nie udaje mu się do mnie dotrzeć. Ratownik mnie puszcza tylko po to, żeby stanąć przede mną i obezwładnić wujka. - Wypierdalaj stąd!
- Zamknij się, człowieku! - krzyczy ratownik wykręcając mu ręce do tyłu. Lekarz podchodzi do nich i wbija wujkowi strzykawkę w ramię. On momentalnie się uspokaja. - Mark, zadzwoń na policję. Niech go zabiorą.
Odwracam się, żeby po raz ostatni spojrzeć na babcię. Z moich oczu płynie wodospad łez. Wybiegam z domu. Nie chcę nikogo oglądać. Ani teraz, ani nigdy.
- Ellie! - Słyszę, jak Matt mnie woła, ale ignoruję go.
Biegnę tak szybko, jak mogę, nie zważając na okropny ból w kolanie. Wymijam ludzi. Niektórych potrącam. Wrzeszczą na mnie, że mam uważać. Nie obchodzą mnie ludzie. Chcę być z babcią. Chcę się do niej przytulić i usłyszeć jej głos. Chcę poczuć jej dłoń na moich włosach, ale wiem, że żadna z tych rzeczy już nigdy mi się nie przydarzy. Już nigdy nie poczuję jej zapachu. Już nigdy nie usłyszę pytania „Dlaczego tak mało zjadłaś?”. Już nigdy babcia nie będzie mi podtykać talerza z jedzeniem i nie będzie pilnować żebym wszystko zjadła.
Upadam.
Chowam twarz w dłoniach zaczynając spazmatycznie płakać.
Nie wiem ile mija czasu, kiedy czuję na swoich ramionach czyjeś dłonie. Podnoszę wzrok. Przede mną siedzi Matt. Wstaję z zamiarem ucieczki, ale on łapie mój nadgarstek i odwraca mnie przodem do siebie. Próbuję mu się wyrwać.
- Błagam, zostaw mnie! Odejdź! - krzyczę, ale on jedynie przyciąga mnie do siebie i przytula.
Uderzam pięściami w jego tors, ale szybko rezygnuję i pozwalam, żeby kojącym gestem gładził moje włosy. Dokładnie w taki sam sposób robiła to moja babcia.
Poddaję się. Pozwalam, żeby Matt mnie przytulał i uspokajał.
- Zadzwonię po tatę. Przyjedzie po nas i zabierze do domu – mówi lekko mnie od siebie odsuwając.
Dom? Ja już nie mam domu. Nie mam miejsca, w którym będę czuła się swobodnie. Nie mam miejsca, w którym czeka kochająca mnie osoba. Nie mam nic.

***
Witam :v
Jest to moje pierwsze dodane tutaj opowiadanie.
Liczę na komentarze z krytyką, jak również z zachwytami :3